EuroPride 01. Warszawa

Po sześciu godzinach podróży pociąg z piskiem wjechał na stację Warszawa Centralna. Pierwszym wrażeniom Warszawy towarzyszył mrok podziemi oraz zapach kebabów sprzedawanych w każdym możliwym punkcie dworca. Chwilę później dołączył do tego zapach moczu, a gdy dotarłem na powierzchnię również mieszanka woni spalin i parafiny. Podobno każde miasto ma swój specyficzny zapach. Tak, ten na pewno był specyficzny. Za to budynek dworca niejednemu architektowi musi się śnić w najgorszych koszmarach.
Jak świat długi i szeroki od kiedy pierwsze pociągi zaczęły wtaczać się na pierwsze perony każde miasto dbało by dworzec dech zapierał, gdyż jest to w końcu pierwszy budynek, który podróżny zobaczy. I dziś on Nowego Jorku po Wrocław dworce muszą być olśniewające. To samo zresztą od Moskwy po Paryż spotkało również metro. Nie w Warszawie.
Z oddali dało się słyszeć klakson. Chwilę zajęło mi by ów dziwny dźwięk zidentyfikować. Niby znam, ale już kawał czasu słyszeć nie miałem okazji. No ale te dziury w drogach tłumaczą wszystko i usprawiedliwią każdego..
Nieopodal stał dumnie Pałac Kultury swoim czubkiem może chmur nie drapiąc, ale lekko wodząc po nich tym dotykiem, który drażni niedostatkiem. I choć tyle przekleństw pod jego adresem słyszałem muszę przyznać, że nawet mi się spodobał. Nawet jeśli wygląda jak wielkie betonowe „fuck you” wymierzone w całą resztę kraju z Warszawą włącznie. A jednak miał coś, co tak rzadko się dziś spotyka, żeby nie mówić że w ogóle – kształt. Budynek Lotu zaraz obok skwapliwie to przypomina samemu wyglądając jak wagon Popularnych bez filtra.
Komunikacja miejska … te same tramwaje, które w Warszawie wożą ludzi z pracy na zakupy, we Wrocławiu lądują jako zabytki na trasach turystycznych. Autobusy, które codziennie przemierzają Pragę i Plac Washingtona we 'Wrocku' dawno zostały by wycofane z użytku. Jedynym zaskoczeniem było metro – takie inne, nowe, dla mnie nietypowe, a do tego jakże elektroniczne, z bramkami, biletami, ruchomymi schodami, automatami … i tylko jedną trasą. Jak byłem dzieckiem miałem kolejkę o bardziej rozwiniętej trasie, bo w końcu jeździła w kółko, a nie tylko tam i z powrotem. Zważywszy, że chyba wszystkie środki komunikacji poruszają się w Warszawie jedynie w liniach prostych można uznać, że miasto zwyczajową łamigłówkę komunikacyjną sprowadziło do formy krzyżówki.
6 pionowo: Odbiła mu palma – Nowy Świat.
Nie znajdziesz we Wrocławiu ruchomych schodów, po których się chodzi – po to właśnie są one ruchome, żeby nie trzeba było chodzić. Niektórym się jednak widać spieszy bardziej niż innym. Ostatecznie będą musieli później czekać na autobus, tracąc ten czas, który zyskali na ruchomych schodach, ale nie ma problemu, odrobią go wsiadając doń nim inni z niego wysiądą. Cóż, że kultura jest słabą stroną Warszawiaków to mnie nie dziwi, ale że logiczne myślenie również … no ale jak się nad tym zastanowić to mówimy o największym i najpewniej najlepiej opłacanym miastem w kraju, w którym do dziś w centrum jest więcej dziur, niż Wrocław miał na peryferiach jeszcze dekadę temu. Jeśli Warszawiacy tak długo dają się w konia przez władzę robić, to już na starcie nie najlepiej świadczy o ich poziomie IQ.
Ciekawym jest czym żywi się populacja zamieszkująca to wielkie miasto (zwane przez niektórych największą wsią jaką w życiu widzieli). Przez trzy długie dni zdarzyło mi się kilka razy stołować w stolicy i spostrzeżenia me optymizmem nie napawają. Na przystawkę poszła najgorsza pizza mej egzystencji, jednak następnego dnia wynik zremisowała inna sieciowa Pizzeria gdzieś na Pradze. Trzeciego dnia jednak więcej czasu spędziłem na Nowym Świecie, ot w celach obserwacyjno-poznawczych, oraz dlatego, że mój gospodarz … mniejsza. Na początek zatem restauracyjka Corleone zaserwowała mi obrzydliwe Tagliatelle ze szpinakiem wprost z mikrofali. Widać kucharz zginął w mafijnych porachunkach. Sieciowa cukiernia Blikle zaserwowała mi eklerki, które nie smakowały jak eklerki i z pewnością nie kosztowały jak eklerki, zaś kultura obsługi świadczyła o korzeniach firmy gdzieś w głębokim PRL-u. Na koniec wreszcie Nowy Wspaniały Świat, który knajpką był sympatyczną, jednak wszamane tam do herbaty brownies były tak ohydnie słodkie, że już wolał bym jeszcze raz zjeść tamto tagliatelle. Zresztą przez chwilę groziło realne niebezpieczeństwo, że rzeczywiście owe znów skosztuje, tym jednak razem w odwrotnym kierunku.

I gdy udało mi się w końcu kupić bilet stanąłem przed bramką do metra. Miejscowi walili z każdej strony, bardziej wolnym biegiem niż szybkim chodem, waląc na te bramki jak bydło spuszczone z zagrody na amerykańskich westernach, przelatując po czytniku to portfelem, to całym plecakiem, co dalej otwierało bramkę. Ja nie miałem ani plecaka pod ręką, ani nic innego, czym mógłbym chodziarz naśladować obrządek tutejszej kultury, na szczęście okazało się, że jest i opcja dla obcych. „Wsadź bilet do czytnika paskiem magnetycznym do góry” głosił komunikat. Tłum dostrzegł najwidoczniej, żem turysta czy obcy jakiś, bo przetłaczać zaczęli się przez sąsiednie bramki. Wartki prąd ludzi przelewał się teraz z obu moich stron z siłą gotową stratować niejednego kowboja. Po chwili znalazłem pasek magnetyczny i zacząłem zastanawiać się gdzie jest przód biletu a gdzie tył, by poprawnie go do maszyny wsadzić. Tłum wzbijał tumany kurzu wzbudzając niepokój w każdym niewtajemniczonym obserwatorze, zaś tętent kroków przyspieszał bicie serca jak techno gdy w klubie staniesz zaraz obok głośnika.
Wsadziłem bilet, pokonałem bramkę, przetrwałem.
Nie tylko bramkę, Warszawę również.
VENI , VIDI , VIXI! Cytując parafrazę.
A może parafrazując cytat?

2 komentarze:

Unknown pisze...

Dwie uwagi:

"Nie znajdziesz we Wrocławiu ruchomych schodów, po których się chodzi – po to właśnie są one ruchome, żeby nie trzeba było chodzić. Niektórym się jednak widać spieszy bardziej niż innym."

W Warszawie nawet sie robi akcje za miejskie pieniądze uświadamiające, że prawa strona schodów jest od stania, lewa od chodzenia. Może po prostu we Wro jest za mało schodów ruchomych by ludzie mieli po czym chodzić? Dziwi mnie twój krytycyzm bo akurat to dla nas naturalna sprawa.

"o chwili znalazłem pasek magnetyczny i zacząłem zastanawiać się gdzie jest przód biletu a gdzie tył," Bilet nie ma tyłu ani przodu - ma tylko górę :)

MiszaWro pisze...

Fakt podzielenia schodów na 'dwie połówki' zauważyłem i doceniam. Tyle że po prostu nie rozumiem. Bo ile na tym rzeczywiście czasu zyskasz? A przecież można skorzystać z okazji - przystanąć, odsapnąć, ot zwolnić po prostu :D
Gro ruchomych schodów we Wrocku, to te w centrach handlowych, a tam się nie biega, bo nie ma po co. Może gdyby pojawiły się takie schody gdzieś w 'terenie' i Wrocławianie by po nich chodzili. Tak samo bym jednak tego nie rozumiał. Nie jestem pewien czemu dziwi cię tu mój krytycyzm :D Z resztą to nie krytycyzm tylko subiektywna obserwacja :D Opisz tak kiedyś Wrocław, a pewnie znajdą się punkty, w których się nie zgodzimy.

Co do biletu to tak, wiem, niekoniecznie stałem tam kwadrans, chodziło mi bardziej o podkreślenie tego, czego rzeczywiście i tak opisać się nie da. Specjalnie trochę przeciągam tu, by oddać choć procent tego, co czułem tam - tej presji wywieranej przez rzeczywiście imponujący tłum w rzeczywiście imponującym tempie. A że ja się stresuję i z jedną osobą za plecami ... wrażenie na prawdę było niezapomniane :D