EuroPride 04. Pride House

Gdy trafiłem tam miałem jeszcze godzinę do przedstawienia, oraz cztery godziny do pociągu do Wrocławia. Sam Pride House rozgościł się w najwyraźniej gejowskim barze Nowy Wspaniały Świat. Nie specjalnie znam się na gejowskich barach, bo do niedawna we Wrocku mieliśmy tylko kluby. W każdym razie wydaje mi się, że było całkiem sympatycznie. Na pytanie czy herbatę wolę w filiżance czy czajniczku uśmiechnąłem się z przekąsem do siebie. Oczywiście, że wybrałem czajniczek.
Nadmienić warto, że jeśli chodzi o stand up, to wychowywałem się na klasykach. George Carlin do dziś jest moim największym autorytetem w sprawach wszelkich. Nie spodziewałem się zatem czegoś rzeczywiście śmiesznego. Kilka fag joke'ów, jakieś sprytne spostrzeżenie, nuda. Okazało się jednak, że miło się zaskoczyłem. Występowało panów w sumie trzech i każdy z nich potrafił doprowadzić mnie do szczerego śmiechu. Oczywiście nie był to poziom mistrzów, ale był śmieszny i to się liczy. Prywatnie cieszy mnie, że rzeczywiście zaczynamy się powoli za stand up brać, zamiast ciągle produkować te już dawno nieśmieszne kabaretowe scenki rodzajowe. Tym bardziej cieszy, że zaczyna nam to wychodzić, bo mainstreamowy stand up jest tu tak samo badziewny, jak wszystkie kabarety. Dlatego właśnie wielkie brawa dla wszystkich występujących tego wieczoru w Nowym Wspaniałym Świecie, oraz dla tego, kto wymyślił by właśnie tego rodzaju event urządzić.
Jak wszystko co dobre występ szybko się skończył. Skończyła się też moja wizyta.

Jeszcze przed wyjściem odwiedziłem tylko toaletę, a tam dźwięki z kabiny ewidentnie świadczyły o odbywających się tam relacjach oralnych. Nie jest to jednak uwaga krytyczna, bo nie specjalnie mam coś na przeciwko, ot, luźne spostrzeżenie.
Rozumiem ideę pikiety w ciężkich czasach przeszłości, dziś jest to wysiłek jednak jakby zbędny. Mamy przecież swoje domy i spore przyzwolenie na pełną dowolność kontaktów międzyludzkich. Czemu zatem nadal nosimy ze sobą te pikiety? Tak już zostanie na zawsze? Nie krytykuję - pytam - Czemu?


W ramach podsumowania muszę stwierdzić, że wszystkie wydarzenia Euro Pride'u w których brałem udział były rewelacyjne, warte zobaczenia i warte wspominania. Lokalizacja całego wydarzenia była nie najlepsza, i to mnie trochę smuci, bo jest to w końcu Stolica mojego kraju. Samo zwiedzenie Warszawy było jednak ciekawym doświadczeniem. Jedyne czego żałuję, że nie miałem jakiegoś autochtona, który by mi to miasto rzeczywiście pokazał. Bo może miałem po prostu pecha? Nie zobaczyłem ani Starego Miasta, ani Łazienek, ani tych wszystkich zakątków, które (być może) warto zwiedzić. A teraz szansa pewnie przepadła, bo nie wiem czy po tych wszystkich doświadczeniach moja ciekawość nadal wystarczy, by się pchać w tą daleką jednak drogę.
Sukcesem jednak było że się w Warszawie pojawiłem i dałem sobie radę nie skończywszy w końcu na zamknięciu się w hotelu. Był to przecież jeden z celów wyprawy – zobaczyć wreszcie stolicę, pojechać samemu do wielkiego miasta i dać sobie radę. Nigdy nie byłem przecież za granicą, a największe zwiedzone do tej pory miasto, to moje własne. A i musiałem się zmierzyć nie tylko z miastem, ale i z samym sobą – mną aspołecznym i bojaźliwym. Oczywiście nadal byłem aspołeczny i bojaźliwy, ale mimo tych cech dałem sobie radę.
W sumie wydałem prawie połowę wypłaty na tą atrakcję (jeśli całość przeliczyć na złotówki) a nadal się opłacało, choć już w mniej wymiernych walutach.
Wypad miał jeszcze jeden wymiar – ten prywatny, ten jednak zostawię sobie na potem, już po podsumowaniu.

Brak komentarzy: