Festiwal Równych Praw 03. Wykład, Film

W ostatnim dniu Festiwalu chciałem posłuchać wykładu o wartości gejowskiego rynku. Temat bądź co bądź ciekawy, jednak w tym czasie bardziej zajmowało mnie zamykanie zleceń, gospodarka odpadami, zasoby ludzkie, oraz praca, praca, praca. Swoją drogą to ciekawe, ilu spośród aktywistów zajmuje na co dzień stanowisko niekwalifikowanego pracownika fizycznego. Nie żebym nazywał się aktywistą, do tego mi daleko, chodzi mi bardziej o samą sytuację. Bo znów mam wrażenie, że jakoś nie pasuję i powinienem być jednak kimś innym. W tym konkretnym przypadku, skoro już jestem tym homoseksualistą, to czy nie powinienem bardziej siedzieć w szafie i wieczorami odwiedzać miejskie szalety w poszukiwaniu anonimowego seksu bez zobowiązań? Albo na odwrót, będąc samoświadomym gejem odróżniającym Freuda od Nietzschego oraz agnostycyzm od ateizmu ... czy aby na pewno powinienem być pracownikiem niskiego szczebla? I czy po przynajmniej trzykrotnym obejrzeniu Pleasantville nie powinienem sobie zdawać sprawy z tego, że "powinienem" nie istnieje? Ot zagwozdki egzystencjalizmu.
Na wykładzie mnie w każdym razie nie było.
Byłem za to na filmie. A był to film o doktorze Hirschfeldzie. Muszę przyznać, że postać okazała się całkiem na swój sposób ciekawa. Nie był to co prawda Kinsey, ale chyba jednak trudniej było być Hirschfeldem w czasach Hirschfelda niż Kinseyem w czasach Kinseya, jak mniemam. Film był całkiem fajnie nakręcony, co się Niemcom rzadko zdarza. Za to wstęp był nuuudny. A konkretniej przedmowa dotycząca samego Hirschfelda. Ot przedyktowana Wikipedia. Na szczęście druga cześć prelekcji - o reżyserze była całkiem fajna. A wszystko proszę ja was zaczęło się kawał czasu temu (w 2008), kiedy postanowiłem wpaść na wykład o gejowskim Breslau, a wymagało to wtedy trochę odwagi. I tam usłyszałem m.in. o Hirschfeldzie na tyle ciekawie, że na powyższy film chciałem się wybrać ot choćby podczas pobytu w Warszawie na EuroPride. Nie wyszło, więc gdy dowiedziałem się, że ten sam film będzie puszczany we Wrocku wiedziałem, że muszę na nim być. No i byłem. Nie było to żadne kino, więc wpierw promienie mętnego słońca, a później gwar tłumu lekko utrudniał wczucie się ... ale i tak było w porządku. Film nie pozwalał się nudzić, ciągle coś się działo. Poza tym pełny był erotyki, lecz nie tej nachalnej każącej przez pół godziny oglądać grę wstępną, wykorzystano każdy pretekst by pokazać trochę nagiego męskiego ciała, ale była to nagość klasyczna, piękna, erotyczna lecz nie pornograficzna i nie codzienna, a prawie że artystyczna. Pasował mi ten rodzaj estetyki. Ale co ja tam wiem.
Niestety było to kolejne tego typu wydarzenie, na którym wylądowałem zupełnie sam i o asymilacji nie było mowy. I choć coraz więcej ludzi zaczyna mnie kojarzyć z widzenia, to nadal przemykam bez słowa, jak lokalny upiór, o którym tylko legendy ... a nawet tyle nie. No i wyszedłem zaraz po filmie.

Za to od piątku zaczynam znów normalny cykl pracy, a to oznacza wolne weekendy. Najwyższy chyba czas będzie skoczyć na jakieś balety.

A tak swoją drogą chyba trzeba będzie się sprężyć i napisać jakiś ciekawy artykuł na Homiki (a może i InnąStronę i PolGeja?), bo czytają mnie już chyba tylko pająki i przydałby się jakiś marketing.

Brak komentarzy: