Brudne Tańce

Mówcie co chcecie, ale ja tam "Wirujący Seks" rozgrzeszam. Jest to przecież o wiele lepsze tłumaczenie, niż dla przykładu "Brudne Tańce". A tak wylądowaliśmy bez tłumaczenia i biedny naród musi się wysilać szukając torrentów. Nie raz to już jeden polska kinematografia radzić sobie próbuje z adaptacją tego seksu, który jak na złość po naszemu pozostaje wyłącznie tym cholernym jebaniem. "Bo we mnie jest seks" śpiewało już kilku wykonawców płci obojga a i seksapil nie przyjął się ni hu hu. A znaczy po angielsku seks przecież nie jedno. Jest przecież i "płeć", ale też nie tylko. Coś w rodzaju atrakcyjności, na miarę owego seksu we mnie ot choćby. I w tej wersji "Wirujący Seks" nadaje się jak znalazł.
Pytaniem innym jest jednak czy w ogóle tłumaczyć. Mamy już wiek ... a nawet kilka i teoretycznie przynajmniej każdy po angielsku gadać powinien. Jeśli traktować film jako dzieło kompletne, to i tytuł jest przecież tego dzieła elementem. Ot zapytajmy na przykład, czy było by to to samo, gdyby swój "Krzyk" Munch nazwał raczej "Autoportretem"? Można więc tłumaczyć powiedzmy słowo w słowo, ale i to być może złym pomysłem. Bo kto w końcu poszedł by na film o żałośnie brzmiącym tytule "Leon"? Za to w drugą stronę kto był taki sprytny, by "Milkowi" doczepić Obywatela? Czy "Shortbus" powinien być "Gimbusem"? A są i inne języki niż angielski. I jak tu się teraz koledze pochwalić, że idziesz na film Kurosawy, jak w życiu nie wymówisz tytułu? A może właśnie wszystkie tytuły zangielszczyć? "Teddy Bear" Barei to pikuś, ale już "Déjà Vu" tegoż, to już zagwozdka. A "Ferdydurke" lub "Konopielka"?
Eat this, powiedział chłopiec po przekręceniu gałki w pozycję "are you nuts?".
Skoro zatem nie ma jednego dobrego rozwiązania, jedyne co pozostaje to odrobina fantazji. A skoro fantazji, to czemu nie "Wirujący Seks" do jasnej cholery?

Waterpistols & Daisy ft. Łozo - Zły On

Brak komentarzy: